Pomyślałam, że nasz cykl
podróżniczy rozpoczniemy chronologicznie, od pierwszych zawodów poza granicami
Polski, na których miałam okazję się znaleźć. Było to w lutym 2011 roku, kiedy
w kilka tygodni po swoim pierwszym Pucharze Świata wciąż byłam na, nazwijmy
rzeczy po imieniu, porządnym skokowym haju i nie mogłam znieść myśli, że
następny taki weekend czeka mnie dopiero za rok.
Wciąż miałam dopiero 15 lat, więc
zagraniczna podróż bez kogoś dorosłego nie wchodziła jeszcze w grę. W tej
kwestii miałam jednak szczęście – mój tata sam jest zapalonym podróżnikiem i
nie trzeba było go długo przekonywać do pomysłu wyjazdu. Od razu dodam, że,
choć ktoś się może nie zgodzić, nie uważam, żeby organizowanie takich wypadów z
rodzicami było w jakimkolwiek sensie „obciachem”. Mój tata jest świetnym
kompanem podróży i nie był to nasz ostatni skokowy wyjazd, ale o tym innym
razem.
Szczerze mówiąc, Klingenthal
wybraliśmy ze względu na położenie – było po prostu najbliżej położoną skocznią
ze wszystkich, na których w tym sezonie odbywały się jeszcze zawody Pucharu
Świata, choć wciąż oznaczało to praktycznie cały dzień jazdy. Był to też pobyt
niezwykle krótki, bowiem w tym miejscu odbywał się tylko jeden konkurs. Jednak
jak na wyjazd zorganizowany w ostatniej chwili, byłam zadowolona, że w ogóle
udało się go doprowadzić do skutku.
Z podróży pamiętam, że chyba jako
jedyni na niemieckiej autostradzie przestrzegaliśmy ograniczeń prędkości ;) Z
tego dnia w drodze wypłynął też ważny morał: jeżeli wiesz, którędy jechać, po
prostu pojedź. Wieczorem, gdy powoli zbliżaliśmy się do celu, jako pilot tej
wycieczki z radością odkryłam na mapie skrót, który pozwalał szybciej zjechać z
autostrady i dostać się do celu bardziej bezpośrednią drogą. Na mapie
rzeczywiście tak to wyglądało, jednak szybko okazało się, że jest to wąska
jezdnia pnąca się na wzgórze, z którego później zjeżdżała pełną zawijasów trasą
otoczoną z obu stron gęstym lasem. Było ciemno, a oprócz nas nikt nie wybrał
tej drogi (trudno było się dziwić!), więc ten końcowy fragment podróży nie
należał do przyjemnych. Trzeba było jechać bardzo ostrożnie, a od kompletnej
katastrofy uratowało nas tylko to, że mimo mroźnej pogody i wysokich śnieżnych
zasp po obu stronach jezdni, droga była idealnie odśnieżona (!).
Zatrzymaliśmy się w nieco
oddalonym od centrum miejscowości schronisku młodzieżowym. Recepcjonista bardzo
słabo mówił po angielsku, więc na pomoc musiały przyjść nam mój raczej słaby
niemiecki. Na szczęście bez większych problemów udało nam się dogadać przy użyciu
tej mieszanki językowej i po chwili szczęśliwie znaleźliśmy się w swoim pokoju.
Ze względu na to, że wyjazd był
organizowany w sumie w ostatniej chwili, wyjechaliśmy z Krakowa dopiero w dzień
kwalifikacji, na które nie mieliśmy w związku z tym większych szans dotrzeć –
wzięliśmy udział jedynie w konkursie następnego dnia. Zawsze, kiedy mam
możliwość zaplanowania wyjazdu z większym wyprzedzeniem (a zwykle tak jest, bo
spontaniczne wypady mocno mnie stresują), zawsze biorę pod uwagę także udział w
kwalifikacjach.
Tak czy siak, konkurs odbywał się
dopiero wieczorem, więc mieliśmy sporo czasu, by przejść się po miejscowości.
Tu kolejny błąd okołoorganizacyjny – w trakcie pisania tego posta zorientowałam
się, że nie mam z Klingenthal żadnych zdjęć poza tymi ze skoczni! Nie mam
pojęcia, jak właściwie do tego doszło, ale obiecuję, że wszystkie kolejne
opowieści będę już okraszać także zdjęciami ze zwiedzania! ;)
Musicie mi więc uwierzyć na
słowo, ze Klingenthal jest uroczym, górskim miasteczkiem, po którym miło jest
się przespacerować, jednak nie zapadło mi w pamięć w żaden szczególny sposób.
Wiem, że znajdują się tam ciekawe trasy narciarskie oraz kilka szlaków
spacerowych – bardzo malowniczych, ale
będących raczej letnią atrakcją.
Na skocznię przyjechaliśmy kilka
godzin przed zawodami (tuż przy obiekcie znajdują się liczne parkingi, więc
jeżeli ktoś z Was chciałby wybrać się tam samochodem – z miejscem nie powinno
być problemu). Przed wejściem na trybuny postanowiliśmy się jeszcze trochę
zagrzać i wybraliśmy się na kawę – po drugiej stronie ulicy od skoczni znajduje
się bardzo ciekawa kawiarnia, mieszcząca się w starym, dwupiętrowym autobusie –
klimat jest bardzo uroczy, więc serdecznie polecam! ;)
Jeżeli chodzi o wrażenia ze
skoczni, to z pewnością warto zwrócić uwagę na kilka spraw.
Po pierwsze, skocznia sama w
sobie prezentuje się dość nietypowo, a wszystko dzięki kapsule o ciekawym
kształcie, które służy jako miejsce oczekiwania zawodników na skok. Druga
sprawa: trybuny. Właściwie wszystkie sektory składają się z miejsc stojących,
jednak zostały one pomyślane z głową – różnica wysokości między kolejnymi
rzędami jest dość duża (mniej więcej trzy stopnie schodków w przejściu), dzięki
czemu szanse, że ktoś przed nami zasłoni nam widok na skocznię, są naprawdę
niewielkie – pod względem konstrukcji trybuny nieco przypominają te na Wielkiej
Krokwi w Zakopanem, ale są trochę bardziej strome, co daje lepszy efekt z
takich właśnie praktycznych względów.
Skoro mówimy o dobrych pomysłach:
w Klingenthal spotkałam się też z czymś, co z pewnością przydałoby się na wielu
innych skoczniach, w tym w Zakopanem: na straganach przed wejściem na skocznię
oprócz tradycyjnych gadżetów można był kupić też coś w rodzaju piankowych
dwuwarstwowych podkładek – chodzi o to, by podczas konkursu stać na nich, a nie
bezpośrednio na pokrytych śniegiem trybunach. Jeżeli nigdy nie spędziliście
popołudnia stojąc bezpośrednio na śniegu, to pewnie nie rozumiecie, dlaczego
uważam ten wynalazek za genialny. Jednak ci z Was, którzy odbyli jakieś podróże
na Puchar Świata prawdopodobnie, podobnie jak ja, zakładali już kiedyś pięć par
skarpet w nadziei, że uchroni ich to przed odmrożeniem palców u nóg. Spieszę
więc donieść, że taka piankowa podkładka czyni w tej kwestii cuda. W Polsce nigdy
się z czymś takim nie spotkałam, widziałam jedynie domowej roboty wersje –kawałki
gąbki czy styropianu. To także niezłe rozwiązanie, ale więcej o tym za tydzień,
gdy zajmiemy się pierwszą porcją ogólnych porad związanych z wyjazdami na
zimowe zawody.
Jeżeli chodzi o atmosferę na
skoczni, Klingenthal jest miejscem zdecydowanie spokojniejszym niż bardziej
znane niemieckie miejscowości jak Oberstdorf czy Willingen i wrażenie jest
raczej kameralne, co, oczywiście, także ma swój urok.
Mieliśmy tez okazję zapoznać się
z miejscowym, nazwijmy to, folklorem – nigdzie indziej nie spotkałam się z taką
atrakcją, ale w Klingenthal przed rozpoczęciem konkursu miały miejsce wybory miss
zawodów. Kilka dziewcząt, oczywiście w grubych kurtkach i czapkach,
prezentowało się na wybiegu skoczni. Każda powiedziała kilka słów o sobie i
(nie do końca rozumiem dlaczego) zaśpiewała piosenkę a capella. Miss została ta
z nich, która otrzymała od zgromadzonej na trybunach publiczności największe brawa. Cała sytuacja była, moim
zdaniem, dość absurdalna, podobnie jak niestrudzenie powtarzany przez spikera
żart – za każdym razem, gdy wspominał Severina Freunda, przedstawiał go jako „naszego
przyjaciela, Severina Freunds” (niem. Freund – przyjaciel).
Jednak przejdźmy do sedna czyli
do zawodów! Nie będę w tej kwestii budować jakiegoś specjalnego napięcia, bo
część z Was prawdopodobnie i tak o tym pamięta – konkurs (pierwszy raz w
karierze za granicą) wygrał, nadal wtedy raczej niespodziewanie, Kamil Stoch. I
jeżeli ktoś jeszcze zastanawia się, czy warto zobaczyć zawody na żywo, powiem
wam tylko, że mój tata, który od naszego pojawienia się na skoczni narzekał na
mróz, po wysłuchaniu polskiego hymnu na zakończenie zawodów stwierdził, że
warto było dla tej chwili nawet tak okropnie zmarznąć ;)
Warto też podkreślić zaskakująco
miłe przyjęcie, z którym spotkaliśmy się na skoczni. Nie widzieliśmy zbyt wielu
innych kibiców z Polski, ale nie przeszkadzało to stojącym koło nas fanom z
Niemiec gratulować nam po udanych skokach Polaków – zwłaszcza po końcowym
zwycięstwie Kamila. Byliśmy tym niezwykle mile zaskoczeni, zwłaszcza, że po
pierwszej serii pewnym kandydatem do zwycięstwa był reprezentant gospodarzy –
Michael Uhrmann, który w swoim skoku pobił (aktualny do dziś!) rekord skoczni i
prowadził na półmetku rywalizacji. To jego bardzo nieudana próba w serii
finałowej (w połączeniu z udanym występem Kamila, oczywiście) umożliwiła
naszemu rodakowi zwycięstwo w konkursie.
Kiedy całą drogę na parking
odbierałam gratulacje i komplementy w imieniu Kamila, czułam się prawie tak,
jakbym to ja wygrała zawody :)
Wracając do Polski zatrzymaliśmy
się jeszcze na jeden dzień w Pradze, którą także gorąco polecam wszystkim,
którzy nie mieli jeszcze okazji zobaczyć tego pięknego miasta. Klingenthal
znajduje się blisko czeskiej granicy, więc jeżeli ktoś z Was będzie wybierał
się tam na zawody samochodem, wypad do Pragi może być ciekawym pomysłem na
urozmaicenie wycieczki.
Zapraszam na Tumblr, jeśli macie
ochotę popatrzeć na kilka zdjęć i życzę udanego tygodnia!
///
I decided we’ll start the travelling series chronologically
– with the first competition outside Poland that I was able to see live. It was in Klingenthal in 2011, a few weeks
after my first World Cup in Zakopane. I was still extremely excited and couldn’t
stand the fact that next trip like that was a whole year away.
I was only 15 years old, so a trip abroad
without any adult wasn’t an option. But I was pretty lucky – my dad loves
travelling and it didn’t take long to convince him to go with me. Before anyone
asks: I do not think that it’s lame to do things like that with your parents.
My dad is a great person to travel with and it wasn’t our last ski jumping
trip. But more on that another time.
To be honest, we chose Klingenthal mostly
because it was the closest place that organized a race before the end of the
season. But it was still a whole day ride. It was also a very short trip, as
there was only one competition there instead of standard two, but for a trip organized
at the last moment I was happy it could happen at all.
From our ride there I remember that we were the
only ones who cared about the speed limits on the highway. ;) There is also an
important lesson to be learned from that day on the road: if you know how to
get there, then just go your planned way. In the evening, when we were slowly
approaching our destination, I, as our tour guide, found a shortcut on the map.
It allowed us to leave the highway a bit earlier and cut a few kilometers. It
all looked great on paper, but when we got there it soon turned out that it’s a
narrow road going up a steep hill. It was completely dark, no one else seemed
to have chosen that road (it’s hard to be surprised!) and there were thick
woods all around us. The only thing that saved us from a complete disaster was
the amazing fact that despite the great amount of snow all around it, the road
was perfectly cleaned (!).
We stayed at a youth hostel outside the town
center. The guy at the reception desk didn’t speak much English, so we needed
to use my not so great German to help us communicate. This mix of languages
turned out to be surprisingly effective and we soon got to our room and went to
sleep.
Because of how spontaneous this trip was, we
didn’t get to be there in time to see qualifications. Usually when I plan my
journeys a little earlier (and I almost always do, because I’m an
organizational freak) I try to fit qualifications in the plan.
The competition was set to begin in the
evening, so we had some time to walk around town. Now, here’s another mistake,
I’m not even sure how that happen, but I don’t have any photos except for the
one from the race. I promise that in the next texts in the travelling series, I’ll also show you some photos from sightseeing! ;)
But for now you need to trust my words about
Klingenthal. It’s a nice, small mountain town, quite charming, but, to be
honest, I don’t have that many clear memories from our walk. Nothing
specifically caught my attention. Except for the ski jumping hill, Klingenthal
is famous for its ski runs and some walking trails – but those last ones are
more of a summer attraction.
We came to the venue a few hours before the
competition started. There’s a lot of parking lots around the hill, so if any
of you would like to go there by car, you shouldn’t have much trouble with
that. Before going in we decided to warm up a bit and drink some coffee – right
next to the hill there’s a very interesting café – it’s located inside an old
two-story bus. The atmosphere is quite special and I highly recommend visiting
that place! (I hope it’s still there).
There’s also a few interesting things to be
said about the hill itself.
First of all, it is a bit unusual, all because of
the round capsule thing that serves as a waiting area for ski jumpers. I also
really like the stands – there is a quite big difference in height between the
rows, so it’s really unlikely for someone in the front to block your view of
the hill! It’s also quite steep which also helps with the view.
Also, speaking of good ideas: at the stalls
with traditional sport gadgets you could also buy a kind of a two-layer foam
pad to stand on at the hill. If you have never spent an afternoon standing on
the snow then you probably won’t understand my excitement. But if you have ever
been to a winter ski jumping competition, you probably (just as me) put on five
pairs of socks hoping it will stop your toes from freezing. And that kind of a
simple gadget really helps with that! I
haven’t seen that stuff in Poland and it’s a shame. I only spotted some people
in Zakopane using a home-made version of it – they sometimes stand on a piece
of polystyrene. I think it’s quite smart, but more on that next week, when we
talk about our first round of helpful tips for people going to the race.
Atmosphere at the hill is definitely much
calmer than at most popular German ski jumping venues like Oberstdorf or
Willingen, but it’s charming in its own cosy way.
We also got a chance to experience, let’s call
it some local folklore. I haven’t seen anything like that anywhere else, but in
Klingenthal they held something like a beauty contest, at least that’s what it
was called. The goal was to elect a miss of the competition. So a few girls (in
jackets and caps of course) walked out on the hill’s course and said a few
words about themselves. Then, for some reason which is still unknown for me
each of them sang a song acapella. The winner was the one that got the loudest
applause from the fans in the stands. The whole situation was kind of absurd
for me, same as a joke that the commentator kept repeating for the whole
competition. Every time he mentioned Severin Freund he would announce him as “Our
friend, Severin Freund” (niem. Freund – friend).
But let’s talk about the most important thing –
the competition itself! I’m not gonna try to build any suspension considering
the results, as some of you probably remember it – the winner was (for the
first time outside Poland), still quite surprisingly at the time – Kamil Stoch.
If any of you is still wondering if seeing the competition live is worth all
the trouble, let me just tell you that my dad, who was complaining about the frost
since we arrived at the hill, after singing our national anthem looking very
proud decided that ‘it was even worth suffering all the cold’.
I have to mention how warm and kind reception
we got from all the German fans around us. We haven’t seen many other Polish
people on the hill, but we still felt very welcome. People around us kept
congratulating us after good jumps of our athletes, of course especially when
Kamil won. It was really nice of them, especially since after an amazing performance in the first round it was a German
ski jumper, Michael Uhrmann, who was in the lead (he actually broke the hill’s
record and still no one has jumped longer there since). And also his really
poor second jump in the final round was, along Kamil’s great tries, what made
the success of our athlete possible. So they could have been pretty pissed, but
they weren’t. Instead I kept receiving congratulations and compliments on Kamil’s
behalf the whole way back to our car.
It almost felt like I won the competition
myself. ;)
On our way back we went to Prague for a day.
Klingenthal is pretty close to Czech border, so we decided that it’s a good
idea to take a little detour. And it is. If you haven’t been to Prague, I
strongly advise you to change that the next time you have a chance. It’s an
amazing city.
Visit my Tumblr page for some photos and have a
great week!
Hej, hej :)
ReplyDeleteKtoś tu też jest z Krakowa, fajnie wiedzieć :)
Trochę zazdroszczę, bo jeszcze nigdy nie udało mi się być na zagranicznych zawodach, ale.. wszystko przede mną! :)
Zapraszam również do siebie: http://oczami-skokomaniaczki.blogspot.com/2016/11/autografy-maciej-kot.html
Pozdrawiam! :)
Kraków! <3 tak się składa, że to dobra baza wypadowa jeśli chodzi o skoki ;)
DeleteJeżeli kiedyś będziesz miała okazję, zdecydowanie polecam. Jeżeli się wszystko wcześnie i w miarę sprytnie zorganizuje, nie wychodzi nawet tak bardzo drogo ;)
Póki co pojawiam się na polskich skoczniach, ale.. kto wie.
DeleteOgólnie moim marzeniem jest pojechać kiedyś na TCS do Innsbruck'a :)
Takie poważne mam marzenia, no ale.. :)
Zapraszam do siebie na nowy wpis: http://oczami-skokomaniaczki.blogspot.com/2016/11/autografy-philipp-aschenwald.html
Pozdrawiam!
Jak chodzi o TCS to na razie udało mi się dotrzeć do Garmish-Partenkirchen, ale, jeśli tylko wszystko dobrze pójdzie i finansowo się wyrobię, to planuję jechać na cały Turniej w przyszłym roku, więc zahaczyłabym i o Innsbruck :) No ale zobaczymy.
DeleteKurczę.. Natrafiłam na Twojego bloga i naprawdę jestem w szoku, bardzo mi się spodobał. Dodaję do ulubionych :) Oby tak dalej!
ReplyDeleteDziękuję bardzo! :)
Delete