*English version's below the cut*
O dmuchaniu w telewizor chyba wszyscy słyszeliście. Nie jestem pewna, skąd pierwotnie wziął się pomysł, ale ja usłyszałam o nim, kiedy lata temu Adam odpowiadał na pytanie dziennikarza, co kibice mogą zrobić, by mu pomóc.
„Trzymajcie kciuki i dmuchajcie w
telewizor!”O dmuchaniu w telewizor chyba wszyscy słyszeliście. Nie jestem pewna, skąd pierwotnie wziął się pomysł, ale ja usłyszałam o nim, kiedy lata temu Adam odpowiadał na pytanie dziennikarza, co kibice mogą zrobić, by mu pomóc.
Dmuchałam zatem, całe swoje
dzieciństwo, najpierw, by dobry wiatr pod narty towarzyszył Adamowi, potem
także Kamilowi i jeszcze kolejnym
skoczkom.
Ale każda tradycja w końcu potrzebuje pewnych aktualizacji, z których pierwsza i chyba najzabawniejsza miała związek z moim pierwszym Pucharem Świata w Zakopanem. Jeżeli czytaliście zeszłotygodniowy wpis (do czego gorąco zachęcam!) to wiecie, że było to w roku 2011, kiedy swoje pierwsze, dość wtedy zaskakujące zwycięstwo odniósł Kamil Stoch. Czego nie wiecie, to tego, że byłam wtedy na skoczni w swojej nowej zakopiańskiej czapce (chociaż to łagodne określenie na to, co sobą przedstawia). Miałam wtedy 15 lat i był to jedyny pucharowy weekend, na który wybrałam się jeszcze wspólnie z mamą. Zupełnie niechcący stała się ona współautorką nowego rytuału, kiedy któregoś dnia wróciła ze spaceru z wielką białą czapą w ręce i powiedziała:
Ale każda tradycja w końcu potrzebuje pewnych aktualizacji, z których pierwsza i chyba najzabawniejsza miała związek z moim pierwszym Pucharem Świata w Zakopanem. Jeżeli czytaliście zeszłotygodniowy wpis (do czego gorąco zachęcam!) to wiecie, że było to w roku 2011, kiedy swoje pierwsze, dość wtedy zaskakujące zwycięstwo odniósł Kamil Stoch. Czego nie wiecie, to tego, że byłam wtedy na skoczni w swojej nowej zakopiańskiej czapce (chociaż to łagodne określenie na to, co sobą przedstawia). Miałam wtedy 15 lat i był to jedyny pucharowy weekend, na który wybrałam się jeszcze wspólnie z mamą. Zupełnie niechcący stała się ona współautorką nowego rytuału, kiedy któregoś dnia wróciła ze spaceru z wielką białą czapą w ręce i powiedziała:
- Kupiłam ci, zobacz, jaka fajna!
(Jeżeli macie ochotę sprawdzić,
czy rzeczywiście jest taka fajna, służę pomocą. Oto ja i Miś Krokiewka na
skoczni (dzieło oczywiście Moniki):
Zdjęcie jest z tego roku, bo jak
widać, mocno się z nią przez te lata zżyłam i wciąż mam ją ze sobą na skoczni.)
A wracając do opowieści: zabrałam
ją ze sobą na zawody, bo okazała się cudownie ciepła, a po nieoczekiwanym,
fantastycznym zwycięstwie Kamila nie miałam już wątpliwości, że to wszystko
dzięki mnie i, z całą pewnością, mojej wspaniałej zakopiańskiej czapie (czy już
kiedyś wspominałam, że zawsze byłam dość specyficznym dzieckiem?). Jako że nie
mogłam być na zawodach co tydzień, postanowiłam chociaż za pomocą rzeczonej
czapy wspierać Kamila co weekend.
Jeżeli w Waszych głowach powstał
już ten wspaniały obraz, to tak, macie rację. Swobodnie, bez najlżejszego
oddalania się od prawdy możecie sobie wyobrazić mnie w czapie na głowie, ze
ściśniętymi kciukami, nieomal leżącą na podłodze przed telewizorem, by upewnić
się, że dmucham pod dobrym kątem i wiatr dzięki mnie wieje rzeczywiście pod
narty Kamila, a nie w jakimś niepożądanym kierunku.
Dodam jeszcze tylko, że było to
naprawdę duże poświęcenie, bo tego rodzaju nakrycia głowy zdecydowanie nie
nadają się do temperatury pokojowej.
Nie pamiętam, jak długo
zakładałam ją przy każdym skoku Kamila, chyba jeszcze sezon lub dwa. Ale,
zwróćcie uwagę, to były bardzo dobre sezony! :D
Z innych ciekawych zwyczajów
polecam (ale tylko na specjalne okazje i tylko osobom pełnoletnim, oczywiście!
;)) nasz sposób na przetrwanie stresu Igrzysk Olimpijskich w Sochi w 2014 roku
– przed skokiem każdego Polaka, a przede wszystkim Kamila, piłyśmy za jego
zdrowie. Nie muszę chyba wspominać, że to skończyło się jeszcze lepiej niż moje
sezony z czapą!
Teraz jednak chyba „wyrosłam”
(biorę w cudzysłów, bo czy na pewno?) ze specjalnego stroju i dmuchania w
telewizor, a wspomniany sposób z czasów Sochi nie nadaje się raczej do
powtarzania przy każdym konkursie (to byłoby bardzo dużo skoków! ;)). Nie
oznacza to jednak, że występy Kamila obserwuję wygodnie z kanapy. Od dłuższego
czasu jestem bowiem absolutnie przekonana, że skok nie może się udać, jeśli nie
stoję, kiedy Kamil odbija się z progu.
Zresztą, może to tylko dorabianie
ideologii do prostych odruchów – i tak bym pewnie nie usiedziała w miejscu!
Kiedyś, gdy byłam chora i skoki
oglądałam leżąc w łóżku, potknęłam się o kołdrę w desperackiej próbie
spionizowania się na czas. Wylądowałam na twarzy, ale skok był całkiem udany.
Wspominałam już, że to poświęcenie?
Wspominałam już, że to poświęcenie?
A Wy? Macie jakieś swoje (skokowe
i nie tylko) rytuały, którymi zaklinacie rzeczywistość i wspieracie swoich
ulubieńców?
Czekam na Wasze pomysły i życzę
udanego tygodnia!
///
You may have heard about blowing air on your TV
screen as a thing in ski jumping. I don’t know how the idea came to life, but I
first heard about it when a journalist asked Adam Małysz what can his fans do
to help him during a race.
“Keep your fingers crossed and blow on your TVs!”
Well, since Adam asked… I was doing my best
each winter weekend for my whole childhood. First for Adam to have a good wind,
then also for Kamil and other jumpers.
But every tradition needs an update sooner or
later. First upgrade was made in Zakopane during the World Cup of 2011. If
you’ve read the last post (if you haven’t then I invite you to check it out!)
then you already know that it was my first World Cup event. What you don’t
know, is anything about the cap I was wearing on the hill, and, don’t be fooled
by appearances, it’s absolutely crucial knowledge.
I was 15
years old and that’s why my mum was with us that first year. One day she
accidentally became co-author of the new ski jumping ritual. It all began when
she walked into our room holding a really huge white cap (although that word
doesn’t describe that thing at all) and said:
‘Look what I bought you! It’s really nice!’
(if you’d like to check for yourself if she was
right, here’s a picture of me and our mascot The Krokiewka Bear. We took it
last year. As you can see, I got pretty attached to the cap – I still have it
with me on the hill every year.)
Let’s get back to the story – that day I wore
it on the hill and, some of you may have already guessed it, it was the day
Kamil Stoch won his first ever World Cup race. So I was absolutely convinced
that it’s all because of my and my (very fancy) accessory (did I ever mention
that I was always a rather weird kid?). Sadly, I was not (and I’m still not)
able to support Kamil every week on the hill, so I decided to at least use the
magic of the cap in front of my TV.
If you already have that beautiful image in
your minds, then you’re one hundred percent right. You can now see it with your
mind’s eye without getting even an inch away from the absolute truth – every
weekend I put on my cap and, with my fingers crossed so hard they hurt, almost
lying down on the floor to make sure that I’m blowing on my TV screen at the
perfect angle that makes Kamil’s wind a helpful one, not a one that would push
him down too early.
I’m sure it was glorious to watch.
I’m sure it was glorious to watch.
Let me just tell you that it was a huge
sacrifice, because that type of headgear is definitely not meant to be worn
inside.
I don’t remember exactly for how long I kept
doing that, maybe a season or two? Let’s just say that it was a very good time
for Kamil. :D
But there are other fun ways to support your
favourites. This particular one is suitable only for people of legal age and
only for special occasions I guess. We invented it with my friend during the
Winter Olympics in 2014. Every time a Polish ski jumper, especially Stoch, was
preparing for his jump, we toasted to him (yes, with alcohol, maybe even a
little too much of it). Let me just remind you that Kamil won both competitions
at that Games ;).
But doing that for the whole season is probably
not the best idea. I also grew out of (hm, are we sure?) blowing on the TV
screen and wearing a winter cap inside my living room. That doesn’t mean I now watch
Kamil’s jumps from the comfort of my couch. As for right now (about two seasons
now?) I absolutely need to be standing in front of the TV for a good jump to be
even possible. I once was ill and lying in bed and tripped over my comforter in
a desperate attempt to make it up in time.
I fell on my face, but the jump was pretty good.
I fell on my face, but the jump was pretty good.
Didn’t I tell you it’s a sacrifice?
I can’t wait to hear your stories – do you have
any special rituals you use to support your favourites?
Have a great week!
hahaha xD Zaraz mi się przypomina jak jeszcze rok temu w trakcie skoków Polaków śpiewałam: ,, I believe I can fly" xD
ReplyDeletehaha, no czego to zaangażowany kibic nie wymyśli! ;)
Delete