*English version's below the cut*
Skoki narciarskie to, może was
zaskoczę, a może właśnie w ogóle nie, właściwie nie tylko sport. Sama sportowa
rywalizacja to właściwie tylko około pięćdziesiąt procent tego, o co w tym
wszystkim chodzi. To być może kontrowersyjna teza, ale będę jej zaciekle
bronić. Bo sport jest wspaniały, emocje niezwykłe, walka piękna i zacięta. Ale
pasja nie byłaby tym, czym jest, bez ludzi i miejsc. Bez przyjaciół, z którymi
wszystko nabiera nowych barw, bez widoku ośnieżonych gór, bez wspólnego śmiechu
i mrozu zapierającego dech w piersiach. Oczywiście, że to ważne, co robisz. Ale
liczy się też, gdzie. I, przede wszystkim, z kim. To podstawowy, kluczowy
element. Zwłaszcza w skokach narciarskich. Mam na to zresztą niepodważalne
dowody, o których chciałam Wam dziś opowiedzieć.
Nie będzie to dużą przesadą,
jeśli powiem, że całe moje życie to jeden wielki dowód. Najdłużej trwająca już
w moim życiu przyjaźń z jedną z najważniejszych osób, jakie kiedykolwiek
poznałam, zaczęła się właśnie dzięki skokom narciarskim i to one wciąż
pozostają w centrum tej niezwykłej relacji. To było już ponad dziewięć lat
temu, kiedy spotkałam Monikę na organizowanym przez jeden ze skokowych portali
czatów z Kamilem Stochem. Czat przesunięto na inny termin, nie pamiętam już
nawet dlaczego, ale my szybko wymieniłyśmy się numerami gadu-gadu (tak, to były
te zamierzchłe czasy bez Messengera!). Dużą część kilku następnych lat
spędziłyśmy rozmawiając ze sobą o wszystkim, wprowadzając w życie najgłupsze
pomysły i wspierając się w najdziwniejszych nawet marzeniach. Latem 2010 roku
po raz pierwszy spotkałyśmy się na zawodach Letniego Grand Prix w Wiśle, a pół
roku później powstała jedna z moich ulubionych tradycji – wspólne wyjazdy na
Puchar Świata w Zakopanem. W tym roku wybrałyśmy się tam razem już po raz
siódmy. Nasza przyjaźń dawno już wykroczyła poza wyłącznie sportowe
okoliczności (i rozprzestrzeniła się na całe moje życie, powodując, że
podejmuję głupie, ale zabawne decyzje we wszystkich jego aspektach), ale
wszystkie te okazje wciąż należą do moich ulubionych. Nigdy nie zapomnę, jak
wspólnie szalałyśmy z radości przed telewizorem, gdy Kamil zostawał Mistrzem
Olimpijskim i jak na cały głos śpiewałyśmy hymn w zatłoczonym pubie pełnym
ludzi, których w ogóle nie obchodziły skoki, gdy zwyciężył w Turnieju Czterech
Skoczni. Bo widzicie, kiedy jesteśmy razem, przynosimy mu szczęście. A już w
weekend będziemy wspólnie dopingować go w trakcie Mistrzostw Świata, więc możecie
spodziewać się wielkich sukcesów ;).
Ale nie chcę zapominać o tych
osobach, które co roku widuję na skoczni. Jestem pewna, że w żadnych innych
okolicznościach nawet nie przyszłoby nam do głowy, by ze sobą porozmawiać, ale
kiedy łączy nas wspólna pasja, wszystko staje się możliwe. Odległe miejsce
zamieszkania, wiek, praca, poglądy… w trakcie tych kilku godzin czy kilku dni
spędzonych razem, nic z tego się nie liczy. Ważne jest tylko, że z nieznanego
nikomu powodu, lubimy godzinami marznąć na mrozie i patrzeć, jak grupa bardzo
chudych ludzi skacze w przepaść z nartami przyczepionymi do nóg. To wystarczy.
Na tę chwilę jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, nawet, jeżeli nigdy się już nie
spotkamy.
Nie tak dawno okazało się, że
pasja może rozwinąć i popchnąć człowieka w zupełnie niespodziewane strony.
Dzięki prowadzeniu tego właśnie bloga, którego fragment w tej chwili czytasz
(za co bardzo dziękuję!) nawiązałam kilka miesięcy temu kontakt z Fanklubem
Dawida Kubackiego. Początkowo naszym celem było stworzenie razem kilku
artykułów. Niniejszy post jest właśnie takim moim małym, prywatnym wstępem do
głównego efektu naszej dotychczasowej pracy, który już niedługo będzie można znaleźć TU.
Zapraszam najserdeczniej, bo jestem bardzo dumna z tego, jak wspaniale
wszystkie te wspomnienia o skocznych przyjaźniach brzmią razem ;). Osobiście
dziewczyny poznałam na zawodach Pucharu Świata w Wiśle, gdzie bawiłyśmy się
niewiarygodnie dobrze. W efekcie spotkałyśmy się też w Zakopanem, a już za
miesiąc wspólnie jedziemy na finał sezonu do Planicy. Jestem bardzo szczęśliwa,
że poznałam tę wesołą gromadkę, która dosłownie każdego dnia sprawia, że się
uśmiecham (czasem wystarczy krótka wiadomość z kontynuacją powstałych w Wiśle
żartów albo wspólne komentowanie zawodów na grupowym czacie).
Właściwie chciałam tylko powiedzieć, że warto. Warto coś kochać i czasem nawet rzucić się dla tego w
przepaść. Wyruszyć z domu, żeby sprawdzić, gdzie wylądujesz i, co
najważniejsze, kogo spotkasz po drodze. Jestem absolutnie, stuprocentowo pewna, że kiedy chodzi o pasję, przygody są gwarantowane.
Są więc ludzie. Są i miejsca.
Miejsca, do których pasujesz.
Takie, w których bycie sobą i robienie tego, co robisz, jest naturalne.
Oczywiste. Gdzie spotykasz ludzi, którzy cię rozumieją. Tak po prostu. Miejsca,
gdzie niczego nie trzeba tłumaczyć. Gdzie stojące obok siebie osoby na kilka
godzin stają się bliskie jak najlepsi przyjaciele. Chociaż może nigdy więcej
się nie spotkacie. Ale nikt nie jest smutny, bo jak można być tutaj smutnym?
Radość. Magia. Nowe miejsca,
kiedy wyprawa jest szczęśliwą przygodą, zakończoną odkryciem kolejnego
wcielenia domu. Bo dom jest tam, gdzie jest magia. Ale są też utarte szlaki.
Wydeptane własnymi stopami ścieżki, do których powraca się z radością, kiedy
tylko nadarzy się okazja. I niby zawsze wiadomo, co czeka na końcu drogi, ale
czy na pewno? Czy niegasnący zachwyt, uśmiech, którego nie można powstrzymać i
wciąż obecny po latach dreszcz ekscytacji nie zasługują na radosne zdumienie za
każdym razem? Za każdym razem. Bo nie ma nic lepszego, niż pasować, będą
całkowicie, odważnie, bezkompromisowo sobą. Ze wszystkimi dziwactwami.
Z tego sentymentu lubię zostawać.
Wracać w ten miejsca, kiedy są już ciche. Puste. Gdy całe zamieszanie dawno się
skończyło i słychać tylko echa podekscytowanych głosów i szybkich kroków.
Okrzyki. Otarta ukradkiem łza. Może się wydawać, że to wszystko po prostu
znikło, ale ja myślę, ze jest inaczej. Miejsca choć przez chwilę tak wypełnione
pasją, już nigdy nie pozbywają się jej delikatnego dotyku i cichego echa dawnej
wrzawy. Może dlatego te miejsca tak łatwo wiążą się z najważniejszymi
znajomościami, z najlepszymi przyjaciółmi i ulubionymi wspomnieniami.
I dlatego skoki narciarskie nie
byłyby takie same czy choć w połowie tak magiczne bez tych miejsc i bez tych
ludzi. Oglądane samotnie w telewizji zapierają dech, ale podziwiane wspólnie w
pięknych okolicznościach przyrody stają się po prostu definicją, kwintesencją
magii. Zwłaszcza, jeżeli można potem wspólnie oblewać sukcesy ;)
Jeszcze raz zapraszam na naszą
Fanklubową stronę, gdzie nieprzekonani znajdą jeszcze wiele, wiele dowodów na
moją kontrowersyjną tezę z pierwszego akapitu!
Trzymajcie się ciepło i do
następnego razu (sesja skończona, więc mam nadzieję, że nastąpi dużo szybciej
niż poprzedni! : ))
///
Ski jumping is, it may surprise you, not only a
sport. The competition itself makes up only about fifty percent of what is it
all about. You may say it’s controversial, but I stand by this statement.
Because the sport is amazing, emotions unforgettable, the rivalry beautiful and
close. But any passion wouldn’t be what it is without the people and the
places. Without friends who give new colors to everything , without mountains
covered in snow, without shared laughs and the frost that takes your breath
away. Of course it’s important what you do. But it also counts – where. And,
without a doubt, who are you doing it with. It’s crucial. Especially in ski
jumping. I have proof and that’s what I wanted to talk to you about.
It’s not going to be a huge stretch if I say
that my whole life is one big proof. My longest lasting friendship with one of
the most important people in my life started because of ski jumping and it’s
still the center of it. It was over nine years ago, one of the websites was
organizing an online chat with Kamil Stoch. For some reason I can’t remember
the date got changed, but me and Monika were already there and we started to
chat. And we didn’t really stop for years after that. We spent a huge part of
the next few years talking about everything you can possibly talk about, bringing
the craziest ideas to life and supporting each other in even the weirdest dream
we had. In 2010 we’ve met for the first time in real life, of course at ski
jumping competition – it was the Summer Grand Prix in Wisła. Less than six
months later one of my favourite traditions ever was born – we went to the
World Cup in Zakopane together. We do that every year since then. Our
friendship has grown beyond just our shared passion years ago (it has spread on
my whole life making me do stupid but hilarious things in every aspect of it) ,
but ski jumping is still one of my favourite parts of it. I will never forget
how crazy we got in front of the TV together when we were watching Kamil
becoming the Olympic Champion or how we sang our national anthem in a pub full
of people who didn’t care that much about ski jumping when he won the Four
Hills Tournament. Because you see, us watching the competition together is like
a good luck charm for him. And this weekend we’re watching the World
Championships together, so you can expect great successes ;).
But I wouldn’t want to forget those amazing
people, who I just meet at the ski jumping hill a few times a year. I pretty
sure we wouldn’t even think about talking to each other if we’ve met in any
other circumstances. But when you share a passion, everything is possible.
Living far away from each other, age, work, beliefs… none of that matters in
this few hours or days together. The only important thing is that for some
strange reason all of us enjoy freezing almost to death while watching a group
of very thin people basically throwing themselves into space with skis attached
to their feet. And that’s enough. For a moment we’re best friends, even if we
never meet again.
Not so long ago I discovered that passion can
take you some really unexpected places and in very different directions.
Because of the blog that you’re currently reading (thank you for that!) a few
months ago I started working with Official Fanclub of Dawid Kubacki. In the beginning we just wanted to create a few
articles together. This essay is actually kind of my small, private
introduction to a bigger text that can be found on their website. I also met
the girls in person during this year’s World Cup in Wisła. We had a crazy good
time. And so we met again in Zakopane and in a month we’ll be traveling to
Planica together. I consider myself very lucky that I found this merry bunch.
They make me smile every day. Sometimes it’s enough to see a short message with
I joke we keep on developing since Wisła or to comment competitions together on
a live chat.
So that’s why I just wanted to remind you that
it’s worth it. It’s worth it to love something and maybe even throw yourself of
a cliff for it. Leave home, see where the journey will take you and, most
importantly, who you’ll meet on your way. I’m pretty sure (and I hope now you
are too) that when it comes to passion, adventures are a guarantee.
So you have
the people. And the places.
Places
where you belong. Where being yourself and doing your thing is just natural.
Obvious. Where you met people who get you. Just like that. Places where you
don’t have to explain anything. Where people standing next to you become your
best friends for the next few hours. Even though you may never meet again. But
no one is sad, because how can you be sad here?
Joy. Magic.
New places, when the journey is a happy adventure that ends with finding
another shape of home. Because home is where the magic is. But there are also
the beaten tracks. Those you blazed yourself. Those you come back to whenever
you can. And you could say they cannot surprise you, but do you really ever
know what’s waiting at the end of the road? The amazement that never fades,
smile you cannot hold back, excited shiver that you still feel years after it
all began… Doesn’t it all deserve a little astonishment every time? Every time.
Because there is nothing like belonging when you’re totally, bravely,
uncompromisingly yourself. With all of your crazy.
And it’s
because of that sentiment I like to stay. Come back to those places, when they
are already quiet. Empty. When all of the fuss is long over and you can only
hear echoes of excited voices and hurried steps. Shouts. A tear you wipe before
anyone could see it. It may seem like it’s all gone, but I don’t think that’s the
case. Places once filled with so much passion can never lose its gentle touch
and a distant echo of past uproar. Maybe that’s why those places connect so
easily with the most important acquaintances, best friends and favourite
memories.
And that’s
why ski jumping wouldn’t be the same or even half as magical without those
places and those people. When you watch it on TV alone it takes your breath
away, but when you see it together live in beautiful surroundings, they become
the definition of magic. Especially when you can drink to great successes later
;)
Take care
and I’ll talk to you soon (hopefully way sooner than the last time)
Lena
Hej, hej :)
ReplyDeleteTo prawda przerwa była dość długa, ale jak już pojawił się nowy wpis to jest po prostu idealny! Cud, miód i malina :D
Zapraszam również do siebie: http://oczami-skokomaniaczki.blogspot.com/2017/02/moja-przygoda-ze-skokami-czyli-od-czego.html
Pozdrawiam! :)