*English version's below the cut*
681 dni. Tyle właśnie czekaliśmy na powrót Kamila Stocha na, moim zdaniem, jedynie słuszne miejsce – szczyt podium. Jeżeli śledzicie bloga od dłuższego czasu to z pewnością już wiecie, że Kamil jest dla mnie postacią absolutnie wyjątkową. Powodów jest wiele, a część z nich potrafię nawet zawrzeć w słowach. Uznałam, że wspomniany długo wyczekiwany tryumf jest świetną okazją, by wreszcie to zrobić.
681 dni. Tyle właśnie czekaliśmy na powrót Kamila Stocha na, moim zdaniem, jedynie słuszne miejsce – szczyt podium. Jeżeli śledzicie bloga od dłuższego czasu to z pewnością już wiecie, że Kamil jest dla mnie postacią absolutnie wyjątkową. Powodów jest wiele, a część z nich potrafię nawet zawrzeć w słowach. Uznałam, że wspomniany długo wyczekiwany tryumf jest świetną okazją, by wreszcie to zrobić.
Wszystko zaczęło się w roku 2005 we
włoskim Pragelato, gdzie Kamil zadebiutował w zawodach Pucharu Świata poza
granicami Polski. Sensacyjne siódme miejsce przykuło uwagę wszystkich. Na
kolejny wynik w pierwszej dziesiątce trzeba było jednak czekać długo (udało się
to dopiero dwa sezony później), więc powszechne zainteresowanie skupione było
(oczywiście i słusznie!) na Adamie Małyszu. Ale nie moje. Wiadomo, gorąco
kibicowałam Adamowi, dmuchałam w telewizor, płakałam po zwycięstwach i
porażkach, robiłam masę innych dziwnych rzeczy, ale od tego szalonego konkursu z
Pragelato w głowie 9 letniej jeszcze wtedy mnie coś zaczęło się zmieniać.
Kończące się ze zmiennym szczęściem (to dość delikatne ujęcie sprawy, ale nie
chcę tu opowiadać całej historii kariery Kamila) występy, jak to się wtedy
mówiło, „bardzo obiecującego juniora”, stały się przynajmniej równie ważne jak
czarodziejskie skoki Adama.
A bywało naprawdę różnie. Często
dla Kamila brakowało nawet miejsca w, przecież nie tak znów wtedy wspaniałej,
kadrze na zawody Pucharu Świata. Te problemy wywoływały wtedy u Kamila wiele,
wiele (naprawdę naprawdę wiele) negatywnych emocji, których kibice skoków
narciarskich niepamiętający go z tego okresu pewnie by się po nim nie
spodziewali. Było rzucanie nartami po nieudanych skokach i byle jakie, pełne
złości lądowania, które nierzadko kosztowały go niezbędne do awansu do kolejnej
fazy punkty. Ileż razy złościłam się na niego o to!
Złoszczę się, cieszę i smucę wraz
z nim, martwię się na zapas i bez zapasu. I tak już od dwunastu lat. Musicie
wybaczyć patos, który z pewnością przebija w tym poście z każdej linijki. O
Kamilu nie mogę inaczej.
Co może jest na swój sposób
paradoksalne (a może właśnie perfekcyjnie logiczne), bo tym, co lubię w nim
najbardziej jest właśnie między innymi jego humor i spontaniczność. Wszystkie
szalone „cieszynki” z kolegami, wszystkie żarty i dobry humor nawet w trudnych
sytuacjach. I „Nie skupiam się na medalach, ale w sumie jak tak myślę, to
głupio byłoby wrócić bez jednego” przed Igrzyskami Olimpijskimi w Sochi. Ale
też odwaga, żeby czuć się źle, kiedy jest niedobrze. Łzy w oczach przed kamerą,
kiedy odnawia się kontuzja i cały świat zdaje się być przeciwko niemu. Złość,
kiedy jest zły. I oczywiście szczerość. Bardzo sobie cenię właśnie jego bezpośredniość
i emocjonalność, którą po wielu latach zmagań udało się przekuć w siłę zamiast
słabości.
I te niepohamowane wybuchy
radości, kiedy idzie, tak jak powinno. Bo wtedy można. Wtedy cieszymy się
wszyscy razem.
Poza tym niewątpliwie śmiałość,
niezłomność. Pamiętam jak na Mistrzostwach Świata w Val di Fiemme w 2013 w
pierwszym konkursie nieudany skok w serii finałowej pozbawił go medalu. Wszyscy
byliśmy załamani (poza Piotrkiem Żyłą, który jak zwykle starał się nieco
rozluźnić atmosferę). Ale Kamil się nie poddaje, więc już w kilka dni później
cieszyliśmy się ze złotego medalu. Pamiętam, jak potem pytany w wywiadach, czy
po tym pierwszym nieudanym konkursie w drugim wziąłby w ciemno srebro lub brąz,
żeby tylko nie wrócić do domu z pustymi rękami, mówił, że nigdy w życiu. Że nie
o to chodzi, bo trzeba wziąć się do roboty, iść na skocznię, dać z siebie
wszystko i niech się dzieje, co chce. „Niczego nie biorę w ciemno” mówił wtedy.
Nie mogę nie wspomnieć o jego
(moim zdaniem nieprawdopodobnie wręcz uroczym) przywiązaniu do kibiców. O
„przepraszam, że tylko tyle” po zajęciu trzeciego miejsca na zawodach w
Zakopanem, bo przecież, kiedy jesteśmy wszyscy razem, to wygrywamy… O „zrobiłem
to dla kibiców”, gdy oddał swój skok w tym roku, kiedy tory na Wielkiej Krokwi
topniały w oczach, niektórzy zawodnicy rezygnowali ze startu w obawie o swoje
bezpieczeństwo, a my mokliśmy na trybunach, na których staliśmy dla niego, z
drżącym sercem patrząc na ten skok. O tym, jak któregoś lata w Wiśle spędził
przy barierkach jakąś nieprawdopodobną ilość czasu, dopóki chyba każdy z
tysięcy chętnych nie miał szansy na zdobycie autografu czy zrobienie sobie
pamiątkowego zdjęcia. Wszyscy już dawno ze skoczni odjechali, a Kamil z
delikatnym uśmiechem powtarzał setne „proszę bardzo” kolejnej osobie pełnym
ekscytacji głosem dziękującej za poświęcone jej sekundy. O tegorocznym Letnim Grand Prix w tym
mieście, kiedy po zawodach przebiegł na drugą stronę wybiegu skoczni, by
spędzić trochę czasu z kibicami z trybun, na których nie ma nigdy szans na
zdjęcie czy autograf. Zeszło z tym zresztą dość długo, bo chętnych było sporo.
Ale w sporcie, wiadomo, oprócz
tych, którzy wspierają, są też tacy, którzy robią coś wręcz przeciwnego. Jest
wiele sposobów na radzenie sobie z hejterami, i podziwiam każdego, kto jakąś
metodą robi to z wdziękiem, ale Kamil był dla mnie w tym zawsze mistrzem.
Szczególnie w tym kontekście pamiętam sezon 2012/2013, drugi bez Adama, kiedy
wszyscy byliśmy jeszcze nieco zagubieni i właściwie nikt nie wiedział, jak to
będzie teraz wyglądać. Skończyło się wspomnianymi już Mistrzostwami Świata w Val
di Fiemme, ale tego jeszcze nie wiedzieliśmy.
Z początku
wyglądało zresztą na to, że rzeczywiście jest się czym martwić. Właściwie
trudno było nie patrzeć na przyszłość w czarnych barwach. Kwalifikacja do
drugiej serii zawodów w kilku pierwszych tygodniach stanowiła dla Kamila spore
wyzwanie. Natychmiast pojawiło się więc wiele złośliwych żartów odnośnie tego,
jakim to „następcą” jest Kamil i jakie to w ogóle wszystko żałosne. Ale potem
przyszedł Engelberg, gdzie wszystko się zmieniło. Kamil, niespodziewanie nawet
dla samego siebie, zajął drugie miejsce w konkursie. „Najfajniej było dziś
oddać dwa skoki w konkursie, bo ostatnio nie zdarzało mi się to często” mówił
wtedy. W rozmowach z dziennikarzami odnosił się potem do całej sytuacji i
pamiętam, jak dziękował kibicom, którzy cały czas go wspierali i pisali miłe
słowa w Internecie. Wyglądało to na ułożoną wcześniej przemowę, która kończyła
się słowami „To wam się należało”. Kiedy je wypowiadał łamiącym się głosem,
miał łzy w oczach. Ja (oczywiście) popłakałam się ze wzruszenia.
O hejterach nie
padło ani jedno zdanie, przecież po prostu nie zasługują na taką uwagę. Ale
słychać było wyraźnie, chociażby kiedy mówił o komentarzach w Internecie, że o
nich wie, że słyszał. Tylko po prostu nie mają żadnego znaczenia.
Podobnie było
zresztą po wczorajszym zwycięstwie, kiedy ze śmiechem mówił: „dziękuję tym,
którzy wierzyli, a tym, którzy nie – no to nie.” Ot, i cały Kamil.
Przeszedł niezwykle długą drogę i
to już jeden z tych moich setek powodów. Nie było lekko, bo po długich latach
posuchy przyszły trudne chwile ogromnej presji i łatki „następcy Małysza”, były
upadki i błędy w najważniejszych momentach, koszmarne początki królewskich
sezonów, zwycięstwa niespodziewane i te przez wszystkich wyczekiwane, a gdy wreszcie
wdrapał się na ten od dziecka wymarzony szczyt (wszyscy chyba pamiętamy
dwunastoletniego chłopca, który doskonale już wiedział, że chodzi mu o medal
olimpijski), szybko okazało się, że utrzymanie się na nim może być wyzwaniem
największym ze wszystkich. Nie było dobrze. 681 dni to w tym przypadku
niezwykle dużo czasu. Może część z was pamięta, jak Kamil odetchnął z ulgą po
oddaniu swojego ostatniego skoku w zeszłym sezonie. Wielu z nas chyba zrobiło to samo, bo czasem trudno
było patrzeć na to, jak męczy się na skoczni, właśnie tam, gdzie powinien czuć
się jak ryba w wodzie.
Ale Kamil ani razu się nie
poddał. Z determinacją, uśmiechem i niezwykłą gracją lawirował między
wszystkimi tymi przeszkodami, nie zapominając o tym wszystkim, co dla niego
najważniejsze. I udało się. Osiągnął tak wiele wspaniałych rzeczy, a teraz, po
tym ciemnym czasie, znów wrócił na swoje miejsce. To 16. wygrana w Pucharze
Świata i 31. podium w karierze. Może taki pojedynczy tryumf w jednych z wielu
zawodów wydaje się mało istotny w porównaniu z medalami najważniejszych imprez,
ale ja jestem z niego dumna jak po największych sukcesach.
Bo spaść ze szczytu i mieć w
sobie siłę, by dotrzeć tam ponownie, nie gubiąc po drodze siebie, to największe
zwycięstwo, jakie mogę sobie wyobrazić.
A to przecież jeszcze nie koniec.
Życzę wam wspaniałego tygodnia, a
wam i waszym ulubionym zawodnikom niezapomnianego sezonu!
PS – jeżeli ktoś miałby ochotę
wybrać się w sentymentalną podróż po zakamarkach Internetów (jak ja to zrobiłam
przygotowując się do pisania tego posta), większość wspomnianych przeze mnie
wywiadów można znaleźć na portalu skijumping.pl
PPS – pewnie każdy z Was jest w
stanie napisać podobny pean na cześć swoich ulubionych zawodników. Jeśli macie
chęć – zapraszam, sekcja komentarzy zawsze otwarta na zachwyty. Zwłaszcza,
jeśli może na co dzień brakuje wam wystarczająco entuzjastycznej publiczności.
Ja Was zrozumiem! ;)
Trzymajcie się ciepło!
///
681 days.
That’s how long we waited for Kamil Stoch to get back to his (in my opinion)
rightful place at the top of the podium. If you’ve been following the blog for a while,
you already know that Kamil is an absolutely special figure for me. I have a
thousand reasons for that, some of which I can put into words. Yesterday’s win
made this a great time to finally get to it.
Everything started 11 (almost 12) years ago in
2005 in Pragelato, where Kamil had his debut in the World Cup outside Poland.
He ended up 7th, which was a huge surprise for everyone. But since
his next result in the Top 10 happened two seasons later, everyone’s attention
quickly turned fully back to Adam Małysz and his magical jumps. Well, not
exactly everyone’s. 9 years old me felt something gradually changing since that
competition in Pragelato. Soon Kamil’s performances (sometimes good, sometimes
really bad ones) became just as important as Adam’s ski jumping wizardry.
And when I say ‘really bad’, I actually mean
it. Sometimes he wasn’t even good enough to make it to the team for the World
Cup (and our team wasn’t all that great back then). All of those problems used to cause a lot
(like a lot a lot) of negative emotions that fans who don’t remember Kamil from
that time would have never expected of him. He sometimes would just furiously
throw his skis away. There were also
really bad landings when he seems just full of anger after a bad jump – they
sometimes cost him those few points missing from qualification for the next
round. I used to get so mad at him!
I get mad, I cry, I am proud and happy or super
sad, I worry when it’s needed and when it’s not… I’ve been doing it for twelve
years now. So forgive me for the pathos that probably is going to attack you
from every sentence of this post. I just don’t know any other way to talk about
Kamil.
Which is probably a little absurd (or maybe
perfectly logical?) since one of the things I like most about Kamil, is his
sense of humour and his spontaneity. All the craziness when he’s happy about
the result, all of the jokes and his good attitude even in the most difficult
moments. And the “I don’t really think about the medals, but actually it would
be probably a little awkward to come
back without one” before the Olympic Games in Sochi (or as it was later called
by some – Stochi). And the courage to feel bad when it’s bad. The tears in his
eyes when his injury is back and everything seems to be piling up against him.
Being angry when there’s a reason. Just his honesty. His openness and sensibility
that, after years of stuggle, became his strength, not his weakness.
And those unrestrained outbursts of joy, when
things go his way. Because you can then. Then we’re happy together, all of us.
More than that, his boldness and endurance. I
remember the World Championships in 2013, when a bad jump in the final round
deprive him of a medal. Everyone was pretty depressed (except for Piotrek Żyła,
of course, he’s the one always trying to lighten the mood). But Kamil never
gives up and so only a few days later we were celebrating his win in the second
race. The journalists later asked him if before the competition he would buy a
bronze or silver medal sight unseen, just so that he wasn’t left empty handed. ‘No,
never. It’s about going out there and doing your job, doing everything you can
and let the rest happen the way it’s gonna happen.’ He used to say to them. ‘I
don’t buy anything sight unseen.’
I also cannot forget about his amazing attitude
towards his supporters. I have to write about that time he asked us to forgive
him that it’s “only this much” after coming up third in a competition in
Zakopane. Because when we’re all together, we are supposed to win. Or that time
he “jumped for the fans who stayed” when the weather in Zakopane was awful and
some other athletes resigned from their start, worried about their safety. We,
on the stands, kept standing there for Kamil, fearing something bad will
happen. But both we and him stayed and did our jobs. For each other. Or when he
spent what seems like a whole afternoon after one of the summer competitions in
Wisła giving autographs and taking photos with thousands of people who wanted
one. Everyone else was long gone, when he was saying “you’re welcome” with a
small smile for a hundredth time. Or that time during this year’s LGP in Wisła,
when he ran to the other side of the hill, where the fans never have a chance
to get an autograph or a high-five from their idol and made sure everyone felt
appreciated and happy.
But in sport you also have haters. I always
admired the way he dealt with them. Like a few years ago, at the beginning of
our second season without Adam (2012/2013), when we were still a little lost
and nobody was sure how everything is going to play out. It ended with him
becoming the World Champion, as I already mentioned, but we didn’t know that
yet.
And it seemed pretty hopeless at the start of
the season. For a few weeks, even qualifying to the final round was a big
challenge for Kamil. So, of course, a lot of people started throwing nasty
comments about what kind of “Adam’s successor” he is and how pathetic it all
is. But then the weekend in Engelberg came and everything changed. He got a
second place in one of the competitions and, as he later said “the best thing
about it was getting to jump two times during a race, because it wasn’t so
common lately”. He also thanked all of the fans who stood by him and wrote so
many nice comments on the Internet and supported him through all the madness.
It seemed like a speech he prepared beforehand and it ended with: “You deserved
that”, meaning his win. His voice broke when he got to that part and there were
tears in his eyes. I, of course, cried my heart out for hours after that (as
you can see, that’s just the thing I do when it comes to ski jumping). But
there wasn’t a word about the haters, even though I’m sure everyone thought
about them when he mentioned the Internet. It was just like they weren’t worth
any attention, like they didn’t matter at all. And they don’t, do they?
Similar thing happened yesterday after his win.
‘I want to thank everyone who believed in me. And those who don’t… well, not
them” he said and laughed. That’s just Kamil for you.
His came a long way and that is already one of
my hundred reasons. It wasn’t easy. After long years without good results came
the time of putting him in a box labeled “Adam’s successor and nothing more”,
there were falls and mistakes in crucial moments, awful beginnings of amazing
seasons, surprising wins and long awaited successes. And when he finally
climbed all the way to the top of the mountain it turned out that managing to
stay there may be the biggest challenge of all. It was bad. 681 days is a
pretty long time. Maybe some of you remember how relieved he was after his last
jump in the previous season. Ski jumping, his biggest passion, was a total drag
that year.
But he never gave up. Not once. With
determination, a smile on his face and his natural charm he was maneuvering between
all those obstacles for the past two years and he didn’t forget what was always
important for him. And it worked. He achieved so much, and now, after that dark
time, he’s back where he belongs. It’s his 16th win and 31st
podium in the World Cup. Just another single competition may seem like nothing
compared to his successes in the biggest events in the world. But for me… I’m
just as proud now as I was when he became the Olympic Champion twice in one
week.
Because you can fall from the top, that
happens. But building enough strength to get back up there without losing who
you are is, for me, the greatest win in the world.
And he’s not done yet.
I wish you a great week for yourselves and an
unforgettable season for your favourite athletes. ;)
PS – most of you could probably wrote a
heartfelt essay like this one about your own ski jumping idols. So, if you feel
like it, go ahead! The comment section is all yours. ;) Especially if you lack
a proper audience for that kind of thing in your daily life. I’m here. I get
you. I really do. We can be weird and excited together.
Take care!
Hej, hej :)
ReplyDeleteA ja się nie będę o moich ulubieńcach rozpisywać, tylko podziękuję Ci za ten wpis :)
Kamil jest tym skoczkiem od którego wszystko się zaczęło.. cała moja przygoda ze skokami. Ale o tym na pewno zrobię wpis na swojego bloga :)
Pozdrawiam!
oczami-skokomaniaczki.blogspot.com
Myślę że Kamil jest dobrym przykładem, że trzeba 100 razy przegrać,żeby raz wygrać.
ReplyDeletePoczątki jego kariery były trudne tak jak większości skoczków. Jako mały skoczek miał już swoje cele,marzenia. Ciężka praca, wysiłek doprowadziły go do spełnienia marzeń. Każdego roku starał się był co raz lepszym i tylko mogliśmy podziwiać jego postęp. Po lekkim kryzie, wrócił i wrócił silniejszy :)
Gratulacje :)
http://dreamerworldfototravel.blogspot.com/2016/12/w-ten-swiateczny.html